Menu ☰

Złamałam mój kawowy detox i to było uwalniające!

Dlaczego oczekujesz zmiany, jeśli wciąż robisz wszystko tak samo?

Mam w sobie nawyk robienia z siebie ofiary – do tego stopnia, że kiedy widzę to z dystansu, sama się temu dziwię. Wpadam w cykl uwalniania się, tylko po to, by znów związać sobie ręce i wepchnąć się w dobrze znane uczucie, które towarzyszyło mi przez lata – poczucie winy.

Winy, że zawiodłam. Że nie sprostałam własnym oczekiwaniom, nakazom i ograniczeniom. Trzymam się w klatce, choć doskonale wiem, że moja natura jest inna – potrzebuję wolności. A kiedy jej sobie odmawiam, to w momentach, gdy w końcu się uwalniam, idę na całość. Łamię zasady, sprzeciwiam się, zaniedbuję siebie i przekraczam granice. Z czasem nauczyłam się odpuszczać ten schemat w wielu aspektach życia, ale wciąż są obszary, w których go nie uzdrowiłam. I piszę o tym tutaj, bo jednym z nich jest moja relacja z jedzeniem. To w niej najmocniej odbijają się te mechanizmy. Chcę je zmienić. I wiem, że mogę. A mogę, bo w końcu widzę, co w kółko powtarzam.

Ciągle coś sobie nakazuję lub czegoś zabraniam. Jeśli się podporządkuję, czuję dumę i kontrolę. Ale jak zawsze u mnie – nigdy nie byłam dobra w przestrzeganiu zasad… Więc wiadomo, że prędzej czy później przychodzi moment buntu. Pokazuję samej sobie środkowy palec i zaczyna się uczta! Objadanie się, zapychanie, szukanie fałszywego poczucia wolności. Korzystanie z wszystkiego, co w danej chwili dostępne, z poczuciem winy, które powoli wpełza mi do głowy i ciała. Najpierw cicho i podstępnie, a potem coraz mocniej, z każdą chwilą „korzystania z wolności”. Wmawiam sobie: „to tylko dziś, tylko do rana, tylko do poniedziałku”, bo wiem, że zaraz wróci surowa, kontrolująca wersja mnie, żeby posprzątać ten bałagan i nałożyć nowe zasady. Ciesząc się iluzorycznym poczuciem kontroli i jednocześnie połykając wstyd, który osiada gdzieś głęboko w żołądku.

Więc czemu się dziwię, że moje ciało mi to wszystko odzwierciedla? Że wciąż walczę z problemami zdrowotnymi? Że mój żołądek jest przegrzany, krzyczy do mnie zgagą, choć staram się na co dzień o niego dbać? Że układ trawienny jest przeciążony, mimo że wspieram go ciepłymi przyprawami i zdrowym jedzeniem? Jak mam oczekiwać świeżej energii, skoro sama tworzę w sobie ciężką, lepką stagnację w postaci poczucia winy?

Dlatego wczoraj przerwałam swój dwutygodniowy detoks od kawy – trzy dni przed jego końcem. Nie dlatego, że „zawiodłam”, ale dlatego, że po prostu miałam ochotę na filiżankę w ten szary, senny dzień. I było mi z tym dobrze. Lekko. Przyjemnie. Dziś jej nie potrzebuję – jestem wyspana i pełna energii. Kawa stoi w dzbanku, pachnie w całym domu, ale nie muszę jej pić tylko dlatego, że jest dostępna. Jakie to wydaje się czasami proste 🙂

Ten detox to była kolejna reguła, której miałam się trzymać, żeby tkwić w świecie sztucznych ograniczeń. Nigdy tak naprawdę nie będąc w pełni wolna. Zawsze w ramach, które sama sobie narzucałam. To schemat, który chcę puścić. Nawyk, który zmieniam tu i teraz.

To moja Sankalpa (intencja), moje postanowienie, które manifestuję w tej chwili:
„Moje ciało i umysł są zdrowe. Kocham siebie i w pełni sobie ufam.”

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *