Pokochując siebie
Pamiętam jak pierwszy raz coś przeskoczyło w połączeniach neuronowych i wzorzec zgrzytnął, a ja poczułam falę miłości do siebie, która przelała się morzem łez. Jechałam autem przez miasto, był początek lata, wróciłam z wyjazdu jogowego, kilku dni w naturze, w słońcu, w łagodności i kontakcie z ciałem. To zrozumienie, że można kochać i akceptować siebie było pełne, silne jak wodospad, na moment stało się jednym z całą mną. Jego ziarno zostało we mnie z nadzieją, że znalazło grunt do kiełkowania. To było dwa lata temu, po kilku latach od momentu gdy zrozumiałam, że moje życie i ja nie pasujemy do siebie bardziej niż cokolwiek na świecie i nieśmiało zaczęłam kreować swoją rzeczywistość, która wcześniej zabierała mnie z wiatrem tam, gdzie było jej wygodnie.
Ten moment w samochodzie przyszedł po kilku latach pracy u steru, uczenia się swojej intuicji, słuchania potrzeb, odrzucania tego co mi nie służy. W tamtym krótkim momencie zaczął się świadomy proces, zrozumiałam gdzie to wszystko mnie niesie i że tam dopłynę. Zaufałam sobie.
Dziś rano obudziłam się z radością dziecka, z niedoczekaniem medytacji, dotknięcia brzozowego fletu, spojrzenia na swoje czarodziejskie odbicie w lustrze, zjedzenia kupionej wczoraj pachnącej brzoskwini i wyjścia na słońce. Moje Ciało, mój Duch buzują! To co na zewnątrz łączy się z tym co wewnątrz, yin obejmuje yang, kobiecość i męskość uczą się dawać sobie miejsce, miłość rośnie i jest gotowa pokochać bez krytyki to, co kiedyś odpychałam, widziałam brzydkim i niegodnym akceptacji. Staję się pełna, całkowita i poddana temu procesowi, który jest większy ode mnie, który był zawsze, chciał przepłynąć, ale nie mógł przerwać tamy zbudowanej przez schematy nadrukowywane na myśli, szablony karmiące ego i układające mnie z ‘NIEmnie’.
Nadal uczę się czym jest pełna miłość, ale teraz nauki dostaje w snach, w dźwiękach instrumentów, których tony układają się w moje brzmienie, w wizjach pod zamkniętymi powiekami, w ciszy medytacji. Te nauki przychodzą też do mnie w formie prawdziwych ludzi, w których dostrzegam nauczycieli – a ci których lekcje wydają się najtrudniejsze, stoją na mojej drodze właśnie po to, bym mogła stać się JA.