Czym jest wietnamskie che?
Rozstaliśmy się z Wietnamem prawie miesiąc temu, a zostało jeszcze sporo do napisania o jedzeniu. Z opisem che zwlekałam, bo pełno było zdjęć porozrzucanych po różnych folderach i brakowało mi czasu by je odnaleźć i uporządkować. Wreszcie się udało, więc nadrabiam zaległości zanim Wietnam stanie się tak odległym wspomnieniem, że śmieszne będzie pisanie o nim.
Do rzeczy. Che to chyba jeden z najciekawszych i najfajniejszych wymysłów kulinarnych z jakimi miałam do czynienia. Stałam się wielką fanką tych dziwnych, kleistych, słodkich deserów. W ciągu naszej 2-miesięcznej podróży starałam się spróbować wszystkich możliwych odmian che, rzucałam się na nie gdziekolwiek tylko zobaczyłam charakterystyczny kiosk z kolorowymi glutami. Bardzo ogólnie można powiedzieć, że to rodzaj rzadkiego puddingu, podawanego najczęściej na zimno z kruszonym lodem. Rodzajów che jest całe mnóstwo, a przygotowuje się je zazwyczaj z przeróżnych fasoli, żelków, tapioki, owoców, kleistego ryżu, pasty mung, czy mini knedli. Do wyboru, do koloru! Zabawy z wybieraniem, zamawianiem i jedzeniem deseru jest co niemiara;] Che jest słodkie (mniej lub bardziej) i najczęściej występuje w towarzystwie mleka kokosowego, czasem prażonych orzeszków, płatków kokosowych i wspomnianego już kruszonego lodu.
Che thap cam w My Che, Sajgon
To kolorowe cudo, było naszym pierwszym. Zjedliśmy je ostatniego dnia w Sajgonie, w knajpce My Che w 1szej dzielnicy. Knajpka ma bogate menu deserowe (warte wypróbowania!), ale z powodu Tet (wietnamski nowy rok) była zamknięta i udało nam się załapać tylko na pierwszy dzień otwarcia po długiej przerwie. Było warto;] Che thap cam to “che wielu rodzajów” czyli jest w nim wszysko – fasolki, żelki, tapioca i owoce. Dużo zabawy, chociaż pierwsze zetknięcie z fasolą na słodko w kokosowym mleku było dziwne;]
Che troi nuoc i che thach dau xanh, Da Lat
Te cuda zjadłam na obiad na targu w Da Lat (Cho Da Lat). Dwie małe miseczki, po 5,000 VND (0,65 PLN) każda, nasyciły mnie na kilka godzin. Oba che bardzo dobre, a che troi nuoc stało się moim faworytem na resztę wyjazdu. To taki spory, słodkawy knedel, wypełniony żółtą pastą mung, pływający w sosie imbirowym i mleku kokosowym, posypany prażonym sezamem. Pycha!
Che dau van + che chuoi w Quy Nhon
Zawartość tej szklanki została skomponowana przeze mnie. Po prostu weszłam pani na zaplecze, zajrzałam do garnków z kolorowymi glutami i pokazałam co chciałabym zjeść. Wszystko trafiło do jednej szklanki i standardowo zostało oblane mlekiem kokosowym i posypane kruszonym lodem. Biała warstwa to che chuoi składające się z kulek tapioki z bananem gotowanych w mleku kokosowym. Żółta warstwa to fasolowe che dau van. Różowa warstwa pozostaje tajemnicą, ale tak jak pozostałe była bardzo smaczna.
Kolejny che eksperyment w Quy Nhon
Nie mam pojęcia pod jaką nazwą funkcjonuje ten deser, mam natomiast świadomośc, że apetycznie nie wygląda. Smakował troche lepiej, ale bez rewelacji. Kupiony “na wynos” od ulicznej sprzedawczyni. Swoją drogą w Azji wszystko zapakują w torebeczkę – sok, kawe, zupę, cokolwiek;]
Od góry: che dau xanh, che bap, che trai cay, che thai. Skonsumowane w Da Nang
Che dau xanh to pasta mung z mlekiem kokosowym i lodem. Smaczne, sycące, umiarkowanie słodkie, o konsystencji tłuczonych ziemniaków. Che bap kupiłam od ulicznej handlarki, znów w woreczku. W osobnym dostałam mleko kokosowe do polania. To kleisty pudding z kukurydzy. Słodki i smaczny, ale smak kukurydzy jest tak dominujący, że troche dziwne wydawało mi się jeść ją w takiej konsystencji. Che trai cay zjadł Kuba i był zadowolony. To deser z różnych świeżych i kandyzowanych owoców. Nie wiem jaka jest zasadnicza różnica między nim, a che thai, które też jest deserem z owoców. Widoczna różnica była taka, że w moim (thai) było więcej żelowatych składników. Śmierdząca różnica była taka, że w moim był składnik, bez którego che thai ponoć nie jest kompletne – durian. Mimo, że wszystkie kawałki tego owocu wyrzuciłam dyskretnie pod stolik to intensywny aromat pozostał, co nie powstrzymało mnie od zjedzenia całego kubka deseru. Przeżyłam. Kuba nie uciekł. Wszystko ok;]
Che khoai tia w Hue
Na koniec najbardziej zaskakujące kolorystycznie – fioletowe che. Porcja była gigantyczna i bardzo, bardzo mi smakowała. Połowę musiałam wyrzucić bo dosłownie minutę wcześniej zjadłam sporą miskę bun bo. Nie mam pojęcia z czego robi się pudding o kolorze denaturatu, ale w konsystencji przypominał zupę-krem i był podany na ciepło. Na wierzchu standardowo mleko kokosowe i po raz pierwszy – prażone orzeszki ziemne.
Każda z powyższych porcji che kosztowała od 5,000 do 10,000 VND, czyli max. 1,4 PLN. Nieźle jak na całkiem sycący posiłek.