Menu ☰

Moja dzielnica w Hanoi – Tay Ho



Północna część Tay Ho jest miłą oazą spokoju. Zjeżdżając z głównej, dużej ulicy w stronę jeziora uciekamy nagle od tłoku, smogu i hałasu, przestrzeń robi się spokojniejsza, zabudowania chowają się z frontów ulic w maleńkie, boczne alejki, wyciszając krajobraz. Tu rano można usłyszeć śpiew ptaków, czasem tylko zakłócany przez przejeżdzający w wąskiej uliczce motor czy pokrzykiwania budowlańców. Przestrzeń i zieleń dominujące w tej dzielnicy równoważą wszelkie niedogodności.

 





Z tego względu jest to okolica zasiedlona przez wielu ekspatów, co początkowo odbierałam za jej dużą wadę i planowałam migrację gdzie indziej. W miarę, jak kończył się mój pierwszy miesiąc pobytu tutaj, kończył się również miesiąc celebracji związanych z Tet (Nowym Rokiem), lokalni mieszkańcy zaczęli opuszczać świątynie, wstawać od rodzinnych stołów, wracać do pracy i codziennych zajęć budząc Tay Ho do życia. Pośród ‘europejskich’ sklepików i restauracji zaczęły pączkować knajpki-wnęki serwujące przysmaki stołecznej kuchni, chodniki zapełniły się mikro stolikami, przy których można zjeść parujące pho i wypić herbatę, rowery obładowane kwiatami z pobliskiej giełdy zakwitły na każdym rogu.




Wietnamskie zapachy, gwar i zgiełk wdarły się w (zbyt) spokojną tkankę dzielnicy czyniąc to, co w Wietnamie dzieje się niemal samoistnie – wprowadzając równowagę. Wraz z tą zmianą moja sympatia do okolicy wzrosła i znalazłam tu na kolejne 2 miesiące doskonałe miejsce dla siebie. Budzi mnie piejący gdzieś w oddali kogut, nieustająco śpiewające ptaki i ujadający pies z naprzeciwka. Czasem do tego koncertu dołącza (niestety) piła tarczowa. Z mojego okna na trzecim piętrze widzę blaszane dachy, po których spływa deszcz i soczyście zieloną palmę, która przypomina mi gdzie jestem jak tylko otworze oczy. Jeśli wyjdę z domu na lewo, trafię nad jezioro, w rejon droższych restauracji i spokojnych kawiarni, na których tarasie mogę sączyć herbatę i wpatrywać się w spowite mgłą budynki po drugiej stronie wody. Wystarczy jednak, że skieruję się moją wąziutką alejką na prawo i przejdę 5 minut, a wyląduje na kolorowej, roztrąbionej, pełnej zamętu i fantastycznego jedzenia ulicy Yen Phu. Cieszę się, że tu trafiłam i mam gdzie złapać oddech. Jest tu też trochę hoteli zatem jest to fajna alternatywa dla Starej Dzielnicy, w której zwykle zatrzymują się turyści odwiedzający miasto.


Tagi: , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *