Laotański laarb
Na zakończenie tematu jedzenia w Laosie pozostawiłam najpopularniejsze danie tego kraju – larb zwany też lap, laap, larp, laab. Żałuje, że jadłam go tylko dwa razy bo jest to naprawde pyszne, aromatyczne danie. Nabierane palcami i łączone z kulką sticky rice staje się jednym z moich hitów podróży. Trzeba będzie je kiedyś zebrać w jeden post a potem próbować odtwarzać w polskich warunkach;]
Larb nazywany jest mięsną sałatką i jak na sałatkę przystało zwiera sporo zieleniny. Surowe bądż upieczone, mielone mięso (wcześniej zamarynowane w sosie z limonek) jest dokładnie mieszane z aromatycznymi ziołami – miętą, kolendrą, z chilli, opiekanym ryżem, szalotką, kiełkami, cebulą. Następnie doprawiane sosem rybnym i serwowane z warzywami. Danie podawane jest na ciepło. Robi się je z kurczaka, wołowiny i wieprzowiny, kaczki lub ryby. Ja próbowałam wołowego i kurczakowego – w obu przypadkach larb zrobiony był z pieczonego mięsa. Wole nie wiedzieć jak zareagowałby mój żołądek na talerz surowego mięsa w Azji. Może taką “tatarową” wersję zrobie kiedyś w domu.
Wołowy larb w Lao Lao Garden, Luang Prabang
To danie z tej samej restauracji i bardzo podobne do larb – tym razem z kurczakiem. Niestety nie znam jego nazwy.
Oprócz Luang Prabang i wspomnianego we wcześniejszym poście Vientianne, odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce w Laosie – Vang Vieng. To mekka pijanych dzieciaków, które z całej Azji południowo-wschodniej ściągają tu na tubing, czyli spływ nurtem rzeki Nam Song w oponie ciężarówki. Wygląda to tak, że tyłek wciśnięty w środek opony moczy się w wodzie i uderza o kamienie, natomiast nogi i ręce wystają i pomagają w sterowaniu i łapaniu kolejnych butelek piwa albo wiaderek z drinkami. Do tego głośna muzyka i jest zabawa! Darowaliśmy sobie próbowanie (tubingu, nie wiaderek), ale mamy trochę zdjęć, które kiedyś na pewno wrzucę. O dziwo oprócz imprezowania w Vang Vieng mozna też się cudownie zrelaksować. Wystarczy wybrać rower lub skuter i zwiedzić okolicę – widoki niesamowite. Można też chodzić po jaskniach albo po prostu leżeć z książką w hamaku i podziwiać cudowny widok na ogromne skały. Dużą zaletą tego miejsca są przystępne ceny. Znalezienie pokoju za 10$ nie stanowi problemu, jedzenia jest w bród, porcje są duże, a ceny wręcz odwrotnie.
Na śniadanie wybieraliśmy wielki kubek mrożonej, laotańskiej kawy, która jest bardzo aromatyczna i serwowana ze skondensowanym mlekiem czym przypomina moją ulubioną ca phe sua da z Wietnamu. Do tego wielka bagietka wyładowana po brzegi kurczakiem oraz warzywami albo chrupiący naleśnik w wersji z bananem i masłem orzechowym lub z serem, szynką i cebulką. Takie rarytasy serwowane są na każdym kroku, od rana do późnych godzin nocnych z małych, przenośnych stoisk. Rodzajów kanapek i naleśników jest mnóstwo, a kosztują od 10,000 do 20,000 LAK (3,5 – 7 PLN). Na obiad mozna zjeść wszystko – pizzę, happy pizzę (tylko w wybranych miejscach), makarony, zupy, burgery, kotlety, sznycle, zapiekane ziemniaki, sałatki. Kotlety z piersi kurczaka w sosie grzybowym z ziemniakami czy schabowy z frytkami zamawialiśmy codziennie, co nie uszczuplało znacząco naszego budżetu.
Schabowy za 30,000 LAK (10,5 PLN) i zupa z kurczakiem i makaronem ryżowym za 12,000 LAK (4 PLN)
To kanapka z postoju w drodze z Vang Vieng do Luang Prabang. Pełna tuńczyka i warzyw, za 10,000 LAK (3,5 PLN)