To musisz zjeść w Wietnamie – Pho Bo Chin
Tak to jakoś wygląda, że od kilku miesięcy to Kuba zajął się fotografią, a ja jedzeniem. Zdecydowanie na dobre mu to wyszło;] Niestety zdjęcia tego co warto zjeść zaczęliśmy robić dopiero w Sajgonie, ale w sumie na temat indonezyjskiego jedzenia nie mamy zbyt wiele dobrego do powiedzenia. Kilka rzeczy dalo się wciagnąć i tyle – jedliśmy, żeby żyć.
Natomiast Sajgon… oszalałam. Prześledziłam wszystkie blogi o wietnamskim żarciu, zapisywałam na kartce nazwy, ciągałam Kubę do istniejących lub (już) nie knajp. Zaczełam żyć, żeby jeść. Na szczęście trwało to tylko dwa tygodnie – za to bardzo pyszne dwa tygodnie;] I tak uważam, że za mało spróbowałam, ale postaram się to nadrobić. W końcu nadal jesteśmy w Wietnamie, chociaż chwilowo wydawać by się mogło, że w wietnamskiej Rosji (Mui Ne)…
Nie wiem co innego nadaje się lepiej na pierwszy post o wietnamskim jedzeniu niż Pho. Niedościgniony ideał zupona, który każdy doprawia jak mu się podoba. Ja zazwyczaj mocno czosnkowo-cytrynowo, Kuba ma natomiast pomidorówę, której nie jestem w stanie przełknąć bez łez w oczach. I duuuużo kiełków, bazylii i zieleniny o nazwie ngo gai, sawleaf lub culantro, a po prostu to chyba wietnamska kolendra.
Pho na zdjęciu to pho bo chin z wołowiną z mostka – zdecydowanie nasze ulubione.
Miskę takiej zupy jedliśmy prawie codziennie na śniadanie i prawie codziennie w jednym i tym samym miejscu – Pho Quynh w pierwszej dzielnicy. Było tak rewelacyjne, że nie mieliśmy potrzeby szukać i próbować gdzie indziej. Porcja sprawiedliwa, nie za duża, za to obfitująca w pyszne mięsko kosztowała nas 40,000 VND (równowartość $2) od głowy.
To nie mało, bo da się dobre pho zjeśc za połowe tej ceny, ale jak pisałam – to było majstersztykiem;] Jeden, jedyny, raz próbowaliśmy innego – w cichej knajpce również w pierwszej dzielnicy. Zjadłam tam niezłe bun bo hue – porcja 20,000 VND ($1). Pho niby takie same, same… but different;]