Hiszpania: pinczos w San Sebastian
Spędziłam przepiękny kawałek lata 2018 na południu Francji i nie mogę się naliczyć uroków tego zakątka Europy – Ocean Atlantycki rzut beretem, Pireneje ze ślicznymi mini miasteczkami, słońce, soczysta natura, orzeźwiający wiatr i deszcze chłodzące rozgrzaną słońcem ziemię. Ale w moim rankingu najlepsza jest bliskość Hiszpanii! Ten kraj ma w sobie coś, co sprawia, że czuję się bardzo, bardzo dobrze – może to jakaś większa swoboda i lekki chaos, mniej „trzeba/muszę/wymaga się”, a więcej zapachu zabawy unoszącego się w powietrzu? Nie wiem, ale „wjeżdżam” w to z przyjemnością 🙂
45 minut drogi od trochę surfersko „wyfisiowanego” (jak nie znacie tego słowa to ja nie wiem… piszcie do mnie w komentarzach czy coś, bo to jest normalny element mojego słownika, a ostatnio coraz więcej osób nie wie o czym mówie ;)) Biaritz leży prześliczne, portowe San Sebastian. Jest elegancko, ale jednak z hiszpańskim smaczkiem, więc jest też luzik.
San Sebastian leży w bardzo ciekawej części Hiszpanii (rozciągającej się też na część Francji) zwanej Krainą Basków. Mieszkają tu ludzie o dużej dumie i poczuciu przynależności, mówiący własnym językiem i uwielbiający świętowanie i dobrą zabawę – każda wioska, miasto i miasteczko ma swoją fiestę i oh! jest zabawa – wszyscy ubierają się na biało-czerwono i świętują z przytupem, muzyka gra i leje się piwo!
Jak na takich smakoszy życia przystało, są to również fani doskonałego jedzenia. I tu wchodzę ja! Na dzień dobry zakochałam się w pinxtos (czyt. pinczos), maleńkich przekąskach zwykle podawanych na kromce pieczywa. Znajdziecie setki, jak nie tysiące barów i tawern w San Sebastian, które wypełnia tłum w każdym wieku – młodziaki, eleganci, ludzie w średnim wieku, emeryci i staruszki, lokalesi i turyści – wszyscy z kieliszkiem piwa lub wina w jednej ręce i świeżym pinczo w drugiej, rozgadani, roześmiani, wylewający się na ulice. Piękni są, radośni, pełni energii! Cudownie się przyglądać temu elementowi kultury miejsca i wielką przyjemnością jets w tym uczestniczyć! I jak smacznie jest!
Bar, na swoją pierwszą randkę z pinczos wybrałam randomowo, chociaż poświęciłam dużo czasu zaglądaniu tu i tam, by znaleźć tłumek wyglądający na zadowolony i przede wszystkim – lokalny. Zamówienie przekąsek, które wpisałyby się w wegańsko-bezglutenowe menu może być niemożliwe, ale wegetarianie mają już jakieś opcje – na mój talerz wskoczyła pyszna tortilla de patatas czyli najpopularniejszy w świecie omlet z zimniakami (wyrośnięty, delikatny i pyszny) i porcja pisto con huevo escalfado czyli hiszpańska wersja ratatouille z jajem poche na wierzchu (jedzonko udekorowane jest też szynką, ale zaproponowano mi zrobienie nowej, całkowicie bezmięsnej porcji, plus za to panowie barmani!). Jeśli jecie sery to być może znajdziecie jeszcze kilka rodzajów pinxtos do skosztowania.
Filip, z którym odwiedzałam miasteczko przebierał na barze jak w ulęgałkach, kanapeczki z kozim serem, dorszem, oliwkami, sardelami, grzybami i szynką… najedliśmy się fest, wypiliśmy po zimnym i piwie i za te radości podniebienia przyszło nam zapłacić 27 ojro. A potem poszliśmy się włóczyć po przepięknym starym mieście (Parte Vieja), oglądać ludzi, parki, wodę i wieczorem wróciliśmy jak gdyby nigdy nic w objęcia Francji.
Miejsce, w którym jedliśmy nazywa się Sidreria Beharri, znajdziecie łatwo dzięki Google Maps.