Bun nghe czyli kluski z kurkumą
Kolejne nowe odkrycie! Miska intensywnie żółtego makaronu z pomarańczową pastą. Do tej pory nie pomyślałam, że właściwie nigdzie nie widzę w użyciu kurkumy, a przecież jej korzeń jest powszechnie dostępny w azjatyckich krajach. Tak jak jej nie było, tak w bun nghe Wietnamczycy chcą chyba nadrobić ten brak. Miska aż kipi od słonecznego koloru – wykąpane są w nim kluski, mięso i jeśli komuś mało w porcji ląduje łyżka świeżo utartej pasty z korzenia kurkumy. Jedzenie jest fantastyczne, szczególnie, jeśli ktoś, tak jak ja, jest fanem tej magicznej przyprawy. Spośród długiej listy korzyści, jakie niesie jej spożycie wymienić warto wspomaganie trawienia, działanie przeciwbakteryjne oraz zbawienny wpływ na nasze zachodnie, przeciążone wątroby.
Skóra siwiutkiej, starszej pani jest świetlista i gładka jak na jej 71 lat i siedmioro dzieci. Dopytywana o sekret twierdzi, że to zasługa kurkumy, którą zajada się codziennie przez całe życie. Nie wie skąd pomysł na bun nghe. Danie robiła jej rodzina od kiedy pamięta, a ona po prostu kontynuuje tradycję. Codziennie rano rozkładają wraz z mężęm na kuchennej posadzce miski wypełnione składnikami – pomarańczowe korzenie kurkumy, ugotowane wieprzowe podroby, śnieżnobiały makaron ryżowy, chrupiące zioło rau ram oraz najważniejsze składniki tej układanki – solidny drewniany moździerz i grubą deskę do krojenia. Gdy zabierają się do pracy cały dom rozbrzmiewa ciężkim, przytłumionym dźwiękiem ubijania i wesołym, rytmicznym stukotem noża. Gotowe produkty wędrują do garnków, a następnie na uliczne stoisko nieopodal ich domu, gdzie cały dzień można raczyć się porcją świeżutkiego makaronu, sokiem z marakui i lodowatym mlekiem sojowym.
Bun nghe, 20 Trần Quang Khải, Hue. Regularna porcja kosztuje 10.000 vnd, na specjalne zamówienie dostaniecie powiększoną za podwójną cenę. Do picia serwują tu pyszny sok z marakuji i mleko sojowe.